Menu
2018-03-27

Idą Święta ... a jak to wygląda w Kenii

Dziś znowu chcę Wam opowiedzieć o moich afrykańskich przyjaciołach. Będzie o codzienności, cierpliwości i pokorze. No i o miłości, między słowami, oczywiście.

Kiedy jestem w Kenii najbardziej lubię te momenty, gdy mogę zatopić się razem z moimi przyjaciółmi w ich codzienności.

Codzienność w Mwabungu to gwarne, poranne i wieczorne czekanie w kolejce po wodę, wspólne pranie bielizny nieopodal studni, kąpanie dzieci, gotowanie fasoli czy ugali, smażenie mandazi (rodzaj pustych w środku pączków), chapati, viazi czy vitumbuwa (chyba muszę napisać oddzielny tekst na temat kenijskiej kuchni). To drążenie orzechów kokosowych, albo prasowanie ubrań jedynym tutaj żelazkiem na węgiel. Codzienność w wiosce, to kobiety zaplatające sobie wzajemnie włosy lub wracające z pobliskiego lasu z chrustem na głowie i dzieckiem przytroczonym kangą do pleców, to korowód dzieci biegnących ze szkoły, poboczem ruchliwej, zakurzonej drogi. Te właśnie dzieciaki, po powrocie do domu, przez nikogo nieproszone, siadają do lekcji, a starsze, w naturalny i oczywisty sposób, pomagają młodszym, potem bawią się tak kreatywnie, że za każdym razem wprawiają mnie w zdumienie. Codzienność tego miejsca tworzą również mężczyźni, którzy po kilku godzinach poza domem wracają zmęczeni upałem i marszem, często przytłoczeni brakiem zarobku kolejny dzień z rzędu. Kiedy mąż i ojciec wraca do domu piki-piki, czyli motorem, oznacza to, że udało mu się coś zarobić, więc rodzina dziś i może przez kilka najbliższych dni nie będzie głodna… Pomyślicie w tym miejscu - dlaczego ojciec, któremu udało się cokolwiek zarobić „trwoni” pieniądze na piki-piki, ano dlatego, że kierowca motocykla też jest ojcem i też czekają na niego w domu głodne dzieci… (o tym czyje są motory i tuk-tuki w Kenii i jak funkcjonuje transport też wkrótce napiszę).

A wieczorem…, wieczory są magiczne, bo wówczas przy ognisku, odgłosach zwierząt i budzącej się do życia po upalnym dniu przyrody, pije się herbatę z mlekiem, albo młode wino kokosowe i opowiada historie z puentą lub dreszczykiem, wtedy jest dobry czas, by rozmawiać o trudnych i bolesnych sprawach, bo zmierzch pozwala ukryć napływające do oczu łzy.

Podczas tych wieczornych rozmów uświadamiam sobie, że moje życie, moje doświadczenia i moje historie, które uważałam dotychczas za godne uwagi i niezwykłe, bledną i tracą swój koloryt. Myślę, że Afrykańczycy nauczyli mnie bardzo wiele i mam nadzieję uczyć się z nimi i dla nich nadal.

Czego nauczyli mnie przede wszystkim? – pokory i cierpliwości, choć myślę sobie, że nie jestem w tym temacie uczniem piątkowym. Pokazali mi również takie odcienie miłości jakich nie znałam (nakupenda Hamisi).

Kończy się marzec, my szykujemy się do świąt Wielkanocnych, a nasi kenijscy przyjaciele oczekują na nadchodzącą porę deszczową. Ja jeszcze nie miałam okazji, ale przede wszystkim odwagi, by być z nimi w tym trudnym czasie. Nasz przyjaciel i koordynator tak mówi o tych chwilach: „Madzia nie chciałabyś widzieć jak wtedy żyjemy…”, widziałam jednak potem, dzieci i dorosłych „pozmniejszanych” o kilka rozmiarów, chorujących pomimo naszej pomocy. Kiedy zauważali moją troskę, mówili z nieudawaną radością " Madzia, ale nikt nie umarł…”

Prosić nie jest łatwo, ale jak to powiedziała kiedyś do mnie siostra Alicja Kaszczuk: „nie prosisz przecież dla siebie”, zatem PROSZĘ z pokorą:

Pomóżcie nam zaopiekować się społecznością wioski - zasilając naszą ZRZUTKĘ . Dajcie nadzieję…

Tutaj istnieje możliwość skomentowania tej wiadomości na portalu społeczniościowym Facebook.

Partnerzy