Menu
2018-03-18

Ciągle brakuje nam wyobraźni ...

Moja mama - rocznik prawdopodobnie ’49, bardzo często podczas rodzinnych spotkań opowiada historie ze swojego powojennego dzieciństwa i wczesnej młodości. Najpierw my, potem nasze dzieci, słuchaliśmy tych opowieści z szeroko otwartymi oczami, z niedowierzaniem, często ze współczuciem. Wiele z tych historii nie mieściło nam się w głowach… Dlaczego o tym piszę w tym miejscu, w kontekście naszych działań w Kenii? Ano dlatego, że widzę bardzo wiele analogii - głód i bieda, niemożność uczęszczania do szkoły, bo nie ma butów, bo trzeba opiekować się młodszym rodzeństwem, bo czasami nie ma po prostu siły. Kiedy przychodziła choroba jedynym lekarstwem był czas i układ odpornościowy. Gdy zaś moja mama chciała wziąć życie w swoje ręce, wyrobić dowód i pójść do pracy (z tym w ówczesnej Polsce było łatwiej) okazało się, że ona formalnie nie istnieje - nie ma aktu urodzenia, tak naprawdę nie wiadomo jak ma się nazywać, a rodzice - bardzo prości ludzie - ze strachu przed urzędem, albo z innych tylko im znanych powodów, nie zamierzają jej w tym pomóc. Dopięła w końcu swego, ale do dzisiaj część z jej licznego rodzeństwa nazywa się Stempin, a część Łapa, choć mieli tych samych rodziców.

I w tym miejscu wracamy do Kenii. Wiek XXI. Pominę biedę, bezrobocie, kłopoty z dostępem do opieki medycznej i edukacji, opiszę dzisiaj jak brak świadomości zwykłych Kenijczyków i indolencja kenijskich urzędników doprowadziły do tego, że wielu mieszkańców naszej wioski „nie istnieje”, wielu nie ma aktu urodzenia, nie wiedzą nawet ile naprawdę mają lat i jak rzeczywiście się nazywają. Dowody osobiste wydano im na tzw. „gębę”, jeśli chodzą do szkoły, to też tylko dlatego, że nauczyciele „przymknęli oko” na brak dokumentów. Nie wiedzą, że dalsza edukacja lub podjęcie legalnej pracy, czy otrzymanie paszportu są poza ich zasięgiem, bo oni po prostu nie istnieją, ich NIE MA. Mało tego, ci których rodzice nie żyją, mają ogromny problem z odtworzeniem swojego pochodzenia, z ustaleniem kim są. Jeden z naszych przyjaciół dopiero kilka dni temu, w wieku 40 lat dowiedział się jak brzmiało pełne nazwisko jego matki. Zaczął poznawać swoją historię, odzyskiwać tożsamość. Ale najsmutniejsze jest to, że procedury otrzymania „spóźnionego” aktu urodzenia i pozostałych dokumentów są zbyt skomplikowane dla niewykształconych i przerażonych koniecznością kontaktu z urzędnikiem prostych Kenijczyków, dlatego jak grzyby po deszczu pojawiają się „pośrednicy”, którzy za 7 tys. szylingów kenijskich (10 tys. to pensja nauczyciela) oferują pomoc w załatwieniu formalności. Dlatego już dziś wiemy, że jednym z naszych zadań, wręcz misją, będzie uregulowanie tego stanu w naszej wiosce. Już jestem zapoznana z procedurami i kosztami, a kenijską stronę ecitizen.go.ke znam dość dokładnie. Dziś możecie zobaczyć zdjęcia mojej mamy i moich kenijskich przyjaciół. Fotografie bardzo różne, ale ludzie na nich przedstawieni w jakże podobnych sytuacjach.

Tutaj istnieje możliwość skomentowania tej wiadomości na portalu społeczniościowym Facebook.

Partnerzy