Menu
2017-02-02

Nowy "naszyjnik" Roberta

Jak Robert stał się właścicielem zielonego "naszyjnika": nasz ostatni dzień w Kenii, wiemy już, że ludzie z którymi idziemy na ostatni spacer zostaną w naszej świadomości na dłużej. Rozmawiamy między innymi o dzieciach, naszej dwójce dorosłych, o dzieciach Hamisiego i Mwanashy - mieliby ich już pięcioro, gdyby żyły... ale mają tylko piętnastomiesięcznego (wtedy) Amosa.

W pewnym momencie zauważamy słaniającego się na nogach wysokiego mężczyznę, ma na imię Kongo i od wielu dni boryka się z ogromnym bólem zęba, wypełniona ropą gula na dziąśle jest niemal widoczna przez szczupły policzek, ma wysoką temperaturę, dreszcze. Głowę próbuje chronić dziecięcym,dziurawym kapelusikiem w kaczorki. Cofam się do hotelu po środki przeciwbólowe, przeciwzapalne, antybiotyk. Po drodze zabieram z kawiarni hotelowej kilka kawałków ciasta i wodę. Wracam, daję Kongo serwetę z ciastem i picie. Oczywiście pierwsze, co robi - chce podzielić się ze wszystkimi - odmawiają, oni już dzisiaj jedli. Tłumaczymy jak przyjmować leki, mamy nadzieję, że pomogą (dziś wiemy, że pomogły). Kongo pokazuje nam rany na łydkach, pogryzło go jakieś zwierzę, nie wygląda to dobrze. Robert przynosi wodę utlenioną i maść z antybiotykiem, Oczywiście dbamy o swoje bezpieczeństwo i nie dotykamy ran. Pokazujemy jak użyć środków opatrunkowych. Kongo patrzy na nas tak ufnie i z taką wdzięcznością... w pewnej chwili zdejmuje z szyi zielony, pleciony z nitki "naszyjnik" i zapina go Robertowi. To najcenniejsze, co miał...

Wiele razy bierzmy ten zielony kawałek nitki do ręki i myślimy o tamtym spotkaniu w słoneczne popołudnie.

Kongo - już niedługo znowu się zobaczymy :)

Tutaj istnieje możliwość skomentowania tej wiadomości na portalu społeczniościowym Facebook.

Partnerzy